Chile
Przelicznik walut: 1 zł = 1600 pesosKoszt: 28$/dzień/osoba
Santiago de Chile
Lot do Santiago opóźnia się ponad 2h, na lotnisku dostajemy więc bony na jedzenie. Po 11h lotu jesteśmy na miejscu. Na lotnisku próbujemy dowiedzieć się o cenę połączenia Santiago - Iquitos. Początkowo mamy problemy bo mówią tu tylko po hiszpańsku, a my niestety prawie wcale. Kierują nas jednak do kasy, w której znają angielski. Tu okazuje się, że taki bilet jest dla nas zbyt drogi (ponad 500$/os. w jedną stronę). Realizujemy zatem plan B - jedziemy do Peru autobusem. Z lotniska wydostajemy się autobusem Centropuerto (2000 pesos/os). Czytając zwroty z naszego mini słowniczka prosimy kierowcę by wysadził nas przy przystanku metra Uniwersytet, stąd bowiem blisko do dworca głównych chilijskich przewoźników - Tur-Bus oraz Pullman. Kierowca pokazuje Radkowi kciuka na znak, że całkiem nieźle radzi sobie z językiem. Wysiadamy właściwie przy samym dworcu. W Pullmanie nie ma już miejsc na dzisiaj do Arica, miasta blisko peruwiańskiej granicy. Pytamy więc w Tur-Busie. Mamy szczęście, są jeszcze cztery miejsca na godzinę 23. Kupujemy bilety i sześć godzin czekamy na dworcu (nie chce nam się nigdzie jeździć z dużymi plecakami). Całe szczęście jest tu tania kafejka internetowa, w której siedzimy dobre dwie godziny. Spędzamy 28 godzin w podróży. Jak dobrze, że autobus ma wygodne rozkładane fotele. W drodze puszczają nam filmy - niektóre po dwa razy. Do Arica zajeżdżamy przed 6. Tu podchodzi do nas kierowca i proponuje podwiezienie do granicy za 2500 pesos od osoby. Okazuje się, że nie pojedziemy od razu, tylko jak zbierze się komplet - trzy dodatkowe osoby. Radek idzie więc na pobliski postój collectivo żeby dowiedzieć się o prawdziwą cenę i znaleźć kogoś z kim pojedziemy bez czekania. Znajduje kierowcę, który ma już trzy osoby. Ten bierze 2000 p/os. Nie tak dużo więcej od pierwszego. Przekonujemy się jeszcze nie raz, że tu nie zawyżają cen tak jak Azjaci. Kierowca wypełnia za nas dokumenty potrzebne na granicy. Przeprawa do Peru idzie bardzo sprawnie. Dojeżdżamy collectivo do Tacne skąd łapiemy, całe szczęście trochę opóźniony, autobus do Arequipy (20s/os).
Przejdź do relacji z Peru;
Przejdź do relacji z Boliwii:
Powrót do Chile.
San Pedro de Atacama
Podobno najdroższa wioska w Chile. Miejsce bardzo turystyczne. Dużo tu hoteli i restauracji. Zaraz po wyjściu z busa spotykamy grupę Polaków, którzy prowadzą nas do swojego hotelu. Okazuje się, że nie ma już nic tańszego (4000P/os) więc postanawiamy zostać.
Ceny w restauracjach są dosyć wysokie więc na obiad idziemy do budek z jedzeniem przy dworcu (kurczak z frytkami i plasterkiem pomidora 1000P). Spacerujemy po wiosce, spotykamy Polaków poznanych w Boliwii, kupujemy piwo i idziemy je wypić na podwórku w ich hotelu. Udaje nam się znaleźć w miarę tani sklep spożywczy, do tego mamy w hotelu kuchnię więc życie nie jest takie strasznie drogie. Wieczorem degustujemy chilijskie wina z Polakami mieszkającymi w naszym hotelu.Następny dzień do południa upływa nam na hamaku w hotelowym ogródku. Po 14 jedziemy na wykupioną wycieczkę (5000P/os) do Valle da la Luna. Krajobraz zupełnie inny niż w boliwijskiej Dolinie Księżycowej ale miejsce warte obejrzenia. Mamy bardzo dobrego przewodnika (agencja Cosmo), który wszystko opisuje i wyjaśnia. Po powrocie z zachodu Słońca umawiamy się z czwórką Polaków na pisco sour.
Calama
Z San Pedro wyjeżdżamy w południe. Sporym minusem jest to, że w przewodniku nie ma mapy miasta. Pytamy więc pierwszych przechodniów o ulicę, na której ma znajdować się tani hotel. Akurat trafiamy na trochę nietrzeźwych również przybyszów. Są bardzo pomocni choć mówią do nas dużo niezrozumiałych rzeczy. Chcąc nam pomóc pytają o naszą ulicę w sklepie i wskazują nam drogę. Jak się okazuje nawet dobrze się zrozumieliśmy bo po kilkunastu minutach docieramy do domu, w którym ma być hotel. Nie widać jednak żadnego szyldu. Zaczynamy iść dalej. Jakiś mężczyzna podchodzi do nas i dzwoni do zamkniętych drzwi, chyba hotelowych. Okazuje się, że hotel jest tam gdzie miał być tylko szyld jest zdjęty. Pokój może nie jest najpiękniejszy ale czysty, a nie mamy mapy i nie bardzo wiemy gdzie szukać innych. Decydujemy się zostać przecież to tylko jedna noc. Znajdujemy biuro informacji turystycznej, niestety zamknięte z okazji niedzieli. Na drzwiach wisi kartka, że w sprawie wizyt w kopalni należy dzwonić pod taki to a taki numer telefonu i rezerwować. Ponieważ dzisiaj kupujemy bilet do Santiago musimy wymienić pieniądze, co w niedzielę okazuje się nie takie proste. Wysyłają nas trochę na ubocze do wielkiego centrum handlowego. Wchodząc czujemy jakbyśmy nagle znaleźli się w Polsce. Udaje nam się w końcu znaleźć budkę, w której dokonujemy wymiany. Banki, chociaż otwarte, nie chciały wymieniać. Robimy przy okazji zakupy w supermarkecie. Ceny jak w Polsce oprócz cen tutejszych win, których wybór jest ogromny a i ceny przystępne. Późne popołudnie i wieczór spędzamy w pokoju, Radek nie czuje się najlepiej.
Chuquicamata
Z rana idziemy do informacji turystycznej żeby na pewno załapać się dzisiaj na wizytę w kopalni. Pani z informacji prosi nas o dane i dzwoni do kopalni załatwiając nam rezerwację. Około 13 jedziemy collectivo do kopalni (900P/os). Wstęp do kopalni to wpłata (1000P) na jakąś ich fundację. Kopalnia jest ogromna. Jest to kopalnia odkrywkowa, tak więc tak naprawdę jest to olbrzymia dziura w ziemi. Niesamowite wrażenie robią gigantyczne maszyny w niej pracujące. Samochody mają koła większe niż człowiek, a wielkość koparek trudno sobie wyobrazić.
Calama
Wieczorem długa jazda do Santiago (16500 P/os). O mały włos a jechalibyśmy bez plecaków. W firmie transportowej oddajemy bagaż, jak zawsze, myśląc, że to oni zajmą się dostarczeniem go do autobusu, tym bardziej, że jak wychodzimy z biura bez plecaków, chwilę przed odjazdem autobusu, nikt nie zwraca nam uwagi. Przy autobusie okazuje się, że każdy ma swój bagaż ze sobą. Jest kilka rzeczy w luku bagażowym jednak nie widać naszych plecaków. Biegniemy do biura wyjaśnić sprawę. Okazuje się, że nasze plecaki stoją na zapleczu jak stały, szkoda nam słów.
Santiago
Nowoczesne duże miasto przypominające miasta europejskie. Noclegi są dosyć drogie w końcu lądujemy w schronisku YHA, co jest najtańszą opcją, ale i tak niezbyt tanią dla nas. Dostajemy bardzo ładny i czysty pokój czteroosobowy na dwoje.Wieczór i dzień spędzamy na leniwych spacerach po mieście. Idziemy do Cerro Santa Lucia. Trafiamy na wystawę pięknych zdjęć. Przesiadujemy na placach obserwując życie miejskie. Następnego dnia wstajemy wcześnie rano i autobusem dostajemy się na lotnisko.
Pora na powrót do domu...