www.pyrkiwpodrozy.com. Wszelkie prawa zastrzeżone.

pyrkiwpodrozy.com

Powrót do Relacji

Wyprawa w 100 dni dookoła świata VI-X 2005

Galeria zdjęć:

 

Relacja:

Boliwia

Przelicznik walut: 1 boliviano = 0,40 złKoszt: 21,5$/dzień/osoba

 

Copacabana

Do granicy jedziemy małym busem a później tuk-tukiem (rikszą motorową). Do samego miasta dostajemy się kolejnym busem. Copacabana jest dosyć małym i bardzo spokojnym miastem nad jeziorem Titicaca. Korzystamy z tego położenia i objadamy się pstrągami, są przepyszne. Jest akurat dzień ucznia i po południu zaczynają się pokazy i biegi przebranych uczniów. Widok jest dosyć ciekawy, tym bardziej, że obok ksiądz święci przystrojone w kwiaty samochody i ich właścicieli. Po poświęceniu samochód jest oblewany piwem, które niesamowicie się pieni na tej wysokości. W drodze na górę Cerro Calvario jesteśmy świadkami jakiegoś dziwnego obrzędu - chyba błogosławieństwa jakiejś pary, która na końcu też polewana jest piwem niczym szampanem.Wieczorem w wielkiej sali gimnastycznej przy głównym placu są dalsze koncerty i pokazy organizowane przez uczniów.

 

La Paz

Po śniadaniu postanawiamy jechać do stolicy. Trasa jest ciekawa bo w pewnym momencie wysiada się z autobusu i następuje przeprawa łódką, a obok na barce płynie autobus. Dalszą podróż kontynuujemy autobusem.Pierwszy dzień w stolicy to wizyta w Muzeum Koki - bardzo interesującym i spacery po Targowisku Czarowników, na którym można znaleźć zasuszone płody lam, różne zioła i mikstury. Wieczorem szukamy jakiegoś pubu, nic nie możemy znaleźć w okolicy. Lądujemy w końcu w nieturystycznej restauracji znowu w stylu: Polska sprzed 30 lat. Jest bardzo dużo ludzi, alkohol się leje, niektórzy śpiewają, część tańczy sobie przy stole, gra muzyka jak nasza weselna. Klimat niepowtarzalny. Dzisiaj wizyta w pobliskiej Valle de La Luna. Do doliny dostajemy się z Placu Studentów minibusem (2,3 B/os), który podwozi nas pod samo wejście. Bilet 20 B. Widok jest niesamowity - powstałe w wyniku erozji formy skalne są bardzo ciekawe i niespotykane. Na dzień dobry słyszymy jakąś tutejszą melodię, to Indianin ubrany w tradycyjny strój stojący na wielkiej skale. Można go wynająć jako przewodnika.Dolina Księżycowa ma dwa szlaki - jeden bardzo krótki, drugi trochę dłuższy, z których można podziwiać skały. Po powrocie czas zakupów, pamiątki są tu tańsze niż w Peru, a wybór ogromny. Mercado Negro jest tak duży, że się na nim gubimy. Kolejny dzień w La Paz spędzamy spacerując stromymi uliczkami albo przesiadując na głównych placach. " Zahaczamy" też o cukiernię, w której serwują pyszny tort czekoladowy.Wieczorem jedziemy taksówką (6 B) na dworzec autobusowy skąd mamy autobus do Potosi (40 B). Kurs jest bardzo niefortunny - w ciągu jednej godziny kradzież i próba kradzieży. Ofiarą kradzieży pada biały turysta, ginie mu mały plecak z autobusu, jeszcze przed wyruszeniem w trasę. Próba kradzieży ma miejsce w filii naszego przewoźnika, tym razem ofiarą jest Boliwijka, której udaje się złapać złodzieja na gorącym uczynku już prawie przy samych drzwiach wyjściowych autobusu. Złapany złodziej jedzie z nami przez jakiś czas aż do kolejnego przystanku, na którym podejmuje próbę ucieczki. Mężczyźni jednak go łapią i tym razem zostaje posadzony na samym końcu autobusu. Jedzie przez prawie godzinę. W końcu trafia się jakiś większy posterunek policji, który go przejmuje. Do Potosi dojeżdżamy już bez przygód.

 

Potosi

Jak tylko wysiadamy z autobusu od razu odczuwamy sporą różnicę temperatur w porównaniu np. z La Paz. Taksówką (6 B) jedziemy do hotelu, o którym napisali w przewodniku, że ma ogrzewania. Hotel jest ładny, tylko cena niemała (100 B/pokój). Ze względu na piecyk postanawiamy zostać i tak jest to jedna noc. Znowu mamy szczęście trafić na coś w rodzaju festynu. Tym razem jest to promocja regionu. W Altiplano rezerwujemy na następny dzień wycieczkę do pobliskiej kopalni srebra. Spacerujemy po mieście. Bardzo odczuwamy jego położenie (4070 m. npm) szczególnie przy podchodzeniu stromymi uliczkami. Mamy ogromny problem ze znalezieniem sklepu z piwem. Jak się okazuje część z nich jest otwierana dopiero wieczorem. Planujemy iść do restauracji na koncert lokalnego zespołu, mamy jednak pecha, bo w niedzielę nie grają.Następnego dnia rano zostawiamy w Altiplano bagaże i zaczynamy naszą wycieczkę do kopalni. Każda taka wyprawa zaczyna się na targu górników, tu grupa zaopatruje się w prezenty dla napotkanych w kopalni górników. Zwyczajem jest kupowanie dynamitu (10 B), worka liści koki (10 B), spirytusu w plastikowej butelce, papierosów czy napoju dla pracujących w wyższych temperaturach. Przewodnik mówi nam żeby zamiast spirytusu kupić napój. Każdy, z naszej 6 osobowej grupy, kupuje jakiś inny prezent. Przed wizytą w kopalni jedziemy nałożyć stroje robocze, kaski z latarkami i gumowce. Wjeżdżamy na Cerro Rico i tu wchodzimy do jeden z ponad 400 dziur w górze. Początkowo idziemy po kostki w wodzie, a nad naszymi głowami zwisają krople lodu. Tunel chwilami jest bardzo niski i trzeba się schylać. Chwilę po wejściu do kopalni mam wrażenie, że zaczyna brakować mi powietrza, przypominam sobie, że przecież jestem na 4500 m, zaczynam panikować. Myślę czy aby przypadkiem nie zawrócić i nie zrezygnować. Z minuty na minutę jest jednak coraz lepiej. Pierwszy przystanek mamy przy El Tio - figurze przedstawiającej wg tutejszych mieszkańców diabła. Taki posąg charakteryzujący się odstającymi uszami i wielkim członkiem znajduje się tu w każdej z ponad 400 kopalni Cerro Rico. Górnicy codziennie rano przed rozpoczęciem pracy przychodzą pod El Tio prosząc o pomyślność w kopalni i ustrzeżenie przed niebezpieczeństwami podczas pracy. Prosząc składają ofiarę z liści koki, papierosów czy spirytusu, czyli z tego z czego sami na co dzień korzystają. Nasz przewodnik prosi o pomyślną wizytę oraz o więcej japońskich turystów (są mali, szybcy i nie zadają pytań), po czym wkłada figurze w usta zapalonego papierosa. Widok dla nas trochę komiczny.  Po odpoczynku zaczyna się drugi etap - przeciskanie się wąskimi korytarzami czasami prawie na czworakach, wchodzenie i schodzenie po drabinach (nie zawsze z kompletem szczebelek). Czasami musimy szybko uciekać na bok gdyż robotnicy pchają wózki z kruszywem. Praca jest tu cały czas wykonywana tradycyjnymi metodami, przez co jest bardzo ciężka.Przewodnik prowadzi nas do dziury, w której młotem pneumatycznym pracuje akurat jakiś górnik. Ja zostaję. Chłopaki idą. Początkowo schodzą po dwóch drabinach, później przeczołgują się przez mały tunel by w końcu dotrzeć do miejsca pracy. Tu i tak nic nie widać ze względu na niesamowite ilości pyłu. Kiedy wracają na górę mam niezły ubaw widząc wszystkich w szarym pyle, z butów też wysypują niemało.Po ponad trzech godzinach wychodzimy na powierzchnię gdzie przewodnik demonstruje nam wybuch dynamitu. Jest głośniej niż myśleliśmy. Wracamy zmienić stroje i na tym kończy się nasza wycieczka. Wizyta w kopalni jest godnym polecenia ale wstrząsającym przeżyciem. Tego wieczoru jedziemy do Uyuni.

 

Uyuni

Do miasta zajeżdżamy na 2 w nocy. Po wyjściu z autobusu od razu zaczynają proponować nam wycieczki, o rany! jakby nie można było poczekać do rana. Kiedy pytamy o jakiś hotel nie kwapią się do odpowiedzi więc idziemy na poszukiwania noclegu. Miasteczko jest dosyć małe więc hotel znajdujemy szybko. Tym razem za pokój z piecykiem gazowym płacimy 70B. Włączają go nam ale i tak nie bardzo się nagrzewa jak idziemy spać. Rano (na noc piecyk trzeba było wyłączyć bo nie miał żadnego wyprowadzenia na zewnątrz) w pokoju było bardzo zimno. Po śniadaniu na rynku - akurat trafiliśmy na smażoną lamę, idziemy do informacji turystycznej dowiedzieć się jak wygląda ranking agencji organizujących wyprawy na Salar de Uyuni i laguny. Zdecydowanym faworytem jest Cristal Tours. Postanawiamy, że jak zaproponują dobrą cenę to się na nich zdecydujemy. Stargowujemy się w końcu do 60$ (tyle ile proponowało nam inne biuro) początkowo pani bardzo protestuje ale w końcu ulega. Okazuje się niestety, że kierowca, który jest jednocześnie przewodnikiem zna tylko hiszpański. Za dodatkową opłatą 20$ można mieć mówiącego po angielsku. Tak jest we wszystkich agencjach. Dochodzimy do wniosku, że i tak nie będzie tak dużo mówił, bo to głównie podziwianie przyrody. Wieczorem idziemy do baru. Zamawiamy z menu wino domowej roboty licząc, że będzie słodkie. Radek jednak podpatruje jakie ono domowej roboty. Otwierają butelkę jakiegoś normalnego wina. Nie mogli powiedzieć, że nie ma, dziwne... Później zmieniamy lokal. Idziemy do Pena Restaurant na pyszna pizze. W oczekiwaniu na nią umilamy sobie czas grając w chińczyka i statki - na specjalnie do tego przystosowanej pionowej "planszy". Dzisiaj o 10.30 początek naszej 3-dniowej wyprawy. Z Cristal Tours jedzie 12 osób, dzielą nas więc na dwa dżipy. My jedziemy z trzema Angielkami i Amerykaninem. Wycieczka zaczyna się od wizyty na cmentarzysku pociągów, które odwiedziliśmy sami już dzień wcześniej. Zajeżdżamy jednak w ciekawsze miejsce, do którego my już nie doszliśmy. Stąd jedziemy do Colchani - wioski, do której przywożona jest sól z Salar, a następnie rozwożona dalej. Można tu kupić bardzo tanie pamiątki wykonane z soli. Kawałek za wioską zaczyna się Salar de Uyuni - największe solnisko na świecie. Wrażenie jest niesamowite, jakbyśmy jechali po bezkresnym śniegu. Ciężko wysiąść z samochodu bez okularów przeciwsłonecznych. Jedziemy do hotelu z soli, który teraz podobno jest już tylko muzeum. Cały czas jadąc solniskiem docieramy do Isla de Pescadores, na której rośnie ogromna liczba kaktusów, z których najwyższy ma 12m. Ze szczytu wyspy roztacza się widok na Salar i odległe szczyty. Późnym popołudniem docieramy do położonej na pustkowiu wioski San Juan, w której mamy nocleg. Czuć, że robi się coraz chłodniej - boimy się zimnej nocy, nie jest jednak tak źle.Drugiego dnia zatrzymujemy się nieopodal wulkanu by pospacerować po zastygłej lawie. Spotykamy tu czwórkę Polaków będących na tego samego typu wyprawie co my, tylko z innym biurem. Kolejno odwiedzamy kilka lagun o różnym kolorze wody, zamieszkanych przez dużą liczbę flamingów. Ostatnią odwiedzoną jest największa - Laguna Colorado, przy której mamy nocleg w schronisku. Jezioro ma czerwoną wodę, niestety nie bardzo można dojść do jego brzegu ze względu na otaczające tereny bagniste. Nocleg jest w dosyć spartańskich warunkach - sale 6-osobowe bez ogrzewania i bez prysznica. Przewodnik mówi nam, że w nocy temperatura spada tu teraz od -15 od -18?C. trochę nas to przeraża, a jeszcze bardziej pobudka o 5 i wyjście na zewnątrz. W pokoju w nocy nie jest tak źle pod warunkiem, że śpi się w ciepłych ubraniach, czymś na głowie, rękawiczki też nie zaszkodzą.Rano na dworze jest strasznie zimno. Zostawiamy spakowane plecaki przy samochodzie i uciekamy do środka. Kiedy wyruszamy w samochodzie jest bardzo zimno, zamarzają nam stopy. Około 7 dojeżdżamy do gejzerów położonych na wysokości 4850m n.p.m. Unosząca się para i bulgoczące gejzery robią niesamowite wrażenie na takim odludziu. Jest ich sporo więcej niż w Nowej Zelandii. Stąd jedziemy przez czerwone, kamieniste pustkowie kojarzące nam się z Marsem, do gorących źródeł. Niektórzy się kąpią. Temperatura na zewnątrz nie zachęca jednak do zdejmowania ubrań, cały czas jest dosyć mroźno. Po śniadaniu jedziemy nad cudownie błękitną Laguna Verde, po drodze przejeżdżając tylko przy formacjach skalnych Salvador Dali. Tu kończy się nasza wyprawa, kierowca podwozi nas do granicy skąd busem dostajemy się do San Pedro de Atacama w Chile.

 

 

Przejdź do relacji z Chile:

 

07 maja 2018
2005 [RoundTheWorld] Boliwia