Nasza trasa wyglądała następująco : Entebbe - Kampala - Jinja - Lake Nkuruba - Katunguru - Kabale - Ruhengeri - Gisenyi - Kigali - Kahama - Igunga - Katesh - Arusha - Lake Manyara NP - Ngorongoro Crater - Dar es Salaam - Kendwa - Zanzibar Town.
Uganda
Przelicznik walut: 1000 UGX = 1,5 PLN
20.09 Warszawa - Amsterdam - Nairobii - Entebbe
20.09 Entebbe
Na małym lotnisku w Ugandzie lądujemy tuż przed północą. W tym roku wyjątkowo zarezerwowaliśmy hotel, więc nie musimy czekać na lotnisku aż zrobi się widno. Samochód z Entebbe Backpackers (20000 UGX/dwójka) przyjeżdża spóźniony - najwyższa pora przestawić się na 'african time'. Za transport do hotelu płacimy ustalone wcześniej 15000 UGX. Pokój, który dostajemy nie robi najlepszego wrażenia, jest bardzo ponury i dawno nie remontowany, nie ma co się dziwić - to najtańszy hotel jaki znaleźliśmy. Po całym dniu spędzonym w podróży nie mamy większych problemów z zaśnięciem.
21.09 Entebbe - Kampala
Rano budzą nas głośne rozmowy pracowników hotelu tuż pod naszym oknem. Pakujemy plecaki, zostawiamy na przechowanie w hotelu i idziemy na spacer zobaczyć jezioro Wiktorii. Mapę miasteczka, która jest w przewodniku Lonley Planet trzeba traktować z przymrużeniem oka. Idziemy nad jezioro drogą obok zoo, na końcu drogi okazuje się, że to teren wojskowy i tędy nad samo jezioro nie zejdziemy. Odpuszczamy sobie szukanie innego dojścia i postanawiamy pójść do ogrodu botanicznego. Po drodze udaje nam się znaleźć otwarty (jest niedziela) sklep, ucieszeni postanawiamy w końcu coś zjeść. Dużego wyboru nie ma. Kupujemy mufinki i po coli. Ciasteczka nie są zbyt smaczne, zjadam jedno na spółkę z kurą, która się nawinęła kiedy jedliśmy pod sklepem.
Do ogrodu wcale nie jest tak łatwo trafić, kilka razy pytamy o drogę. Miłym zaskoczeniem jest dla nas możliwość dogadania się po angielsku. Bilet do ogrodu kosztuje 2000/os plus 2000 za aparat. Przy wejściu dołącza do nas 'przewodnik' - chłopak, który chce sobie dorobić oprowadzając nas po ogrodzie. Jesteśmy zadowoleni bo sporo nam pokazuje i wyjaśnia. W czasie spaceru, nawet nie wiem kiedy, do mojeg klapka dostaje się fire ant, całe szczęcie nie wgryza się w moją stopę tylko w but, do tego stopnia, że mam problemy z jej usunięciem. W ogrodzie odbywa się jakaś impreza - podobno to Koreańczycy się bawią.W przewodniku piszą, że w Entebbe jest laotańska restauracja prowadzona przez siostry z Laosu, w związku z tym, że bardzo smakuje nam ta kuchnia postanawiamy odnaleźć opisany lokal. Niestety poszukiwania kończą się fiaskiem, pytamy kilku osób ale niestety nikt nic takiego nie kojarzy więc nie jest w stanie pokazać nam drogi. Stołujemy się w pierwszej napotkanej knajpie. Nie ma dużego wyboru, a właściwie żadnego - dostajemy ryż i sos z orzeszków ziemnych. Sos ma nienajlepszy kolor ale jest bardzo smaczny. Zajadamy się ze smakiem popijając ugandyjskim piwem. Wracamy do hotelu po plecaki i wychodzimy na drogę łapać minibusa do stolicy. Czekamy chwilę i zaraz zatrzymuje się samochód osobowy, który zgadza się nas zawieźć za 1500 UGX/os, czyli tyle ile podobno (tak nam powiedzieli w hotelu) kosztuje przejazd minibusem. Całą drogę mam wątpliwości czy stawka nie wzrośnie, w końcu jedziemy w luksusach, ale cena pozostaje bez zmian.
Wysiadamy blisko dworca i szukamy hotelu. Wybór pada na L'Fiance (25 000 USX/dwójka z łazienką). Kolejny raz niedziela daje nam się we znaki gdy chcemy wymienić pieniądze a wszystkie banki i 'forexy' są zamknięte. Chcąc nie chcąc wymieniamy dolary u konika, który akurat się trafił. Kupujemy na bazarze mała reklamówkę marakui (1000 UGX). Idziemy do baru na mecz, nie jest łatwo z miejscem, bo sporo jest tu fanów angielskiej ligi. Po meczu zostawiamy wszystkie rzeczy w hotelu i idziemy na bazar praktycznie na przeciwko hotelu. Wytrzymujemy 5 min - w środku jest bardzo ciasno, ciemno, klaustrofobicznie. Jesteśmy tuż przed zamknięciem więc część stoisk jest już złożona, strach pomyśleć co tu się dzieje gdy handel w pełni...
22.09 Kampala - Jinja
Wymieniamy pieniądze, tym razem już w biurze i jedziemy boda - boda (motor - taksówka) do muzeum (3000 UGX, jedziemy jednym motorem). Godna polecenia jest wystawa instrumentów muzycznych. Późne śniadanie - fasolę z matoke (ok. 2000 UGX) jemy w hotelu, gdzie czekają na nas plecaki. Łapiemy minibusa do Jinja (4000 UGX), mamy szczęście - jest już prawie pełny więc zaraz odjeżdżamy. W Jinja zatrzymujemy się w Crystal Palace (25000 UGX/ dwójka z łazienką, jest ciepła woda!). Idziemy rozejrzeć się po mieście w poszukiwaniu biur, które zajmują się organizacją raftingu. W centrum nic nie znajdujemy więc jedziemy rowerową taxi (600 UGX/os, rowerami jeździmy pojedynczo ;)) do Nile River Explorer i rezerwujemy na następny dzień całodniowy rafting (125 $/os) po Nilu. W drodze powrotnej wstępujemy na zakupy do supermarketu - wiele cen porównywalnych do tych w Polsce. Spacerujemy po Jinja, a wieczorem w drodze do hotelu przechodzimy przez bazar - w sztucznym oświetleniu wygląda uroczo.
23.09 Jinja
Rano nikt z NRE na nas nie czeka tak jak się umawialiśmy, po 15 minutach czekania dzwonimy do nich, podobno był ktoś przed czasem ale czemu nie poczekał to zagadka. Wysyłają samochód raz jeszcze. Przed wyjazdem nad rzekę jemy śniadanie wliczone w cenę całej imprezy. Rafting zaczynamy od ćwiczeń na spokojnej wodzie. Uczą nas co robić gdy wypadniemy z pontonu. Kolejnym etapem jest wymuszona wywrotka na małym progu, gdzie opijamy się trochę wody oraz nauka przewracania pontonu. Stopień trudności progów jest zróżnicowany od 1 do 5. Na niektórych progach woda jest tak wzburzona, że niemożliwością wydaje się ich pokonanie bez wywrotki. Jakoś nam się jednak udaje pokonać wszystkie na sucho, przy czym ja z dwóch rezygnuję i spływam bardziej stabilnym pontonem. Oprócz pokonywania progów są jeszcze długie odcinki spokojnej wody można wtedy wyskoczyć i popływać gdzieniegdzie nurt jest na tyle słaby, że trzeba wiosłować. Ze względu na niski poziom wody na Bad Place jesteśmy zmuszeni ominąć je bokiem. Wracamy na camping NRE gdzie mamy darmowy nocleg w dormie, obiad i darmowe piwo. Niestety dowiadujemy się, że pobliski browar nie jest już dostępnym dla turystów do zwiedzania. Resztę dnia spędzamy więc na relaksie na kempingu Bugajami Falls.
24.09 Jinja - Fort Portal
Rano podwożą nas do Jinja skąd łapiemy minibus do Kampali, znowu mamy szczęście, bo czekamy tylko 15 min aż się zapełni. W Kampali przesiadamy się do prawie pełnego autobusu do Fort Portal (12000 UGX). Na dworzec w Fort Portal przyjeżdża po nas pastor Bosco, którego poznaliśmy przez Hospitality Club i podwozi nas do Lake Nkuruba Community Camp Site. W drodze odczuwamy początek pory deszczowej - zaczyna lać i robi się chłodno. Camp oferuje bardzo podstawowe warunki - nie ma prądu i bieżącej wody, noclegi są w bandach.
25.09 Crater Lakes
Dzień, w przeciwieństwie do wieczoru, jest słoneczny. Pastor przysyła do nas Harrisona, młodego chłopaka, który ma się nami zająć. Idziemy z nim, śliską po wczorajszej ulewie, ścieżką nad jezioro Nkuruba. Wkrótce żegnamy się, bo mamy na dzisiaj zarezerwowane rowery (10000 UGX/ rower górski). Rowerami jedziemy na plantację herbaty, której szefem jest bardzo sympatyczny młody Hindus. W trakcie przechadzki zaczyna padać, przyjeżdża do nas szef i objazd po włościach kontynuujemy samochodem. Po przejażdżce siedzimy jeszcze z Hindusem w jego biurze, widać, że trochę się nudzi, zresztą nie ukrywa tego, i nasza wizyta go cieszy. Większą część drogi powrotnej prowadzimy rowery bo ciężko nam jechać cały czas pod górę. Idziemy pod eskortą miejscowych dzieciaków, które zmieniają się wraz z mijanymi wioskami. Wieczorem znowu leje. Na kemping przyjeżdża para z Izraela, jest weselej.
26.09 Crater Lakes - Fort Portal - Katunguru
Do południa "plażujemy" na kempingu. Później pakujemy się i razem z Harrisonem, który akurat przyszedł się z nami zobaczyć, schodzimy do drogi żeby złapać jakiś transport do Fort Portal. Idziemy ponad 40 minut, gdy w końcu coś przejeżdża i podwozi nas do głównej drogi gdzie po kilkunastu minutach zatrzymuje się osobówka. Okazuje się, że w środku jest już pięciu pasażerów, co jak się okazuje nie przeszkadza wziąć jeszcze trzech. Siadamy w ciekawej konfiguracji - nasza trójka z przodu, obok na jednym fotelu z kierowcą też jest pasażer a pozostała czwórka tak jak siedziała tak siedzi z tyłu. Podziwiamy umiejętności kierowcy tym bardziej, że skrzynia nie jest automatyczna! Jedziemy tak ze 20 km (2000 UGX/os).W Fort Portal mamy szczęście, bo minibus odjeżdżający do Kasese jest już praktycznie pełny. Wciskają nas na tył i za chwilę odjeżdżamy. W Kasese mamy od razu przesiadkę do Katunguru. Do wioski docieramy przed zmrokiem. Ktoś prowadzi nas do hotelu na podwórku (10000 UGX/ dwójka). Pokój nie jest za specjalny ale ma moskitierę. Toaleta i prysznic są na innym podwórku. W jedynej znalezionej restauracji jemy rybę z frytkami. Umawiamy transport do Katunguru Gate skąd postanawiamy spróbować swoich sił łapiąc stopa do Mbeya Lodge, gdzie chcemy załapać się na rejs po kanale. Wioska nie oferuje wielu atrakcji, właściwie jedyną jest bilard więc idziemy się pogapić jak grają miejscowi. W nocy mam problemy ze spaniem - w pokoju jest bardzo dużo komarów, których bzyczenie nie pozwala zasnąć.
27.09 Katunguru - Kabale
Wstajemy przed 6. Przy bramie do parku płacimy za wstęp (25$). Strażnicy udostępniają nam ławkę i czekamy aż coś będzie jechało w stronę parku. Nie mamy jednak szczęścia i tuż przed 9 żeby zdążyć na pierwszy rejs decydujemy się na taksówkę, która się akurat pojawiła. Transport nie jest tani (20000 UGX) ale zważywszy na to, że bardzo zależy nam na pierwszym rejsie, nie mamy większego wyboru. Do przystani docieramy w ostatniej chwili, jakie jest nasze zdziwienie, kiedy okazuje się, że nie ma żadnych turystów, jedynie jakaś wycieczka szkolna. Dołączamy do nich choć ich rejs trwa tylko godzinę (10$), która mija bardzo szybko."Nasz" kierowca czeka na nas na brzegu i jest trochę natrętny, ciężko mu wytłumaczyć, że nie zamierzamy z nim wracać i znowu tyle płacić. Postanawiamy pójść do Mbeya Lodge na colę a później ponownie próbować szczęścia w łapaniu stopa. Na napój czekamy dobre 20 min nie robi to na nas wrażenia, bo i tak nam się nie spieszy, podziwiamy widok na kanał i czytamy książki. Na terenie hotelu coś zajada guziec i biegają mangusty, później do akcji wkracza hipopotam - najniebezpieczniejsze zwierze Afryki.Usadawiamy się przy szlabanie i czekamy na transport. Ruch jest zdecydowanie większy niż rano. Jeden z kierowców decyduje się nas podwieźć za 10000 UGX do głównej drogi jakąś inna trasą, co nas oczywiście cieszy. Po drodze mijamy kilka stad słoni. Kierowca nie zostawia nas przy drodze tylko postanawia zawieźć do najbliższej miejscowości. Udaje mu się jednak zatrzymać autobus do Mbarara na trasie. Przepakowujemy plecaki i usadawiamy się szczęśliwi, że tak łatwo poszło. Wysiadamy w Ishaka, bo chcemy sobie skrócić drogę do Kabale. W jednym z barów oglądamy kwalifikacje F1. Robimy rozeznanie i faktycznie, tak jak nam mówił bileter, nie ma stąd transportu do Kabale innego niż przez Mbarara. Stajemy tam gdzie wysiedliśmy i czekamy na autobus. Jako pierwsze podjeżdżają shared-taxi, kierowcy trochę się o nas kłócą i nawzajem utrudniają wejście do samochodu. Po 10 min ostrej wymiany zdań i zapłaceniu haraczu przez naszego kierowcę, odjeżdżamy. Ze względu na popołudniową porę wszystkie banki w Mbarara są już zamknięte a my akurat musimy wymienić pieniądze. Złota zasada w takiej sytuacji: szukaj biznesu, którego właścicielem jest Hindus. Trafiło tym razem na aptekę : Droga do Kabale jest początkowo koszmarna, co nie pozwala na jazdę z przyzwoitą prędkością więc do miasta docieramy już jak jest ciemno. Ciemność potęguje awaria prądu w całej okolicy. I nici z planowanej dzisiaj dyskoteki...
28.09 Kabale - Lake Bunyoni
Moto-taxi (8000 UGX, bierzemy jedną) jedziemy nad jezioro. Spacerujemy. Wchodzimy na punkt widokowy z miejscowymi chłopakami, od których przy okazji sporo się dowiadujemy o życiu w Ugandzie. Popijamy piwko nad jeziorem i czytamy książki. Dobrze bawimy się obserwując amatorską sesję zdjęciową tutejszej młodzieży z bogatych domów, później zostajemy poproszeni o wystąpienie w roli modeli. Znalezienie transportu powrotnego trochę trwa, tym bardziej, że jest niedziela. W końcu się udaje, powrót jest tańszy pewnie ze wzglądu na dużo mniejsze zużycie paliwa, bo droga w dużej części jest teraz z górki. Szukamy taniej restauracji, zajadam bardzo smaczną zupę jarzynową. Idziemy skorzystać z Internetu i tak mija nam popołudnie.
29.09 Kabale - Kisoro
Do Ruandy chcemy wjechać przez Cyanikę - w Ruhengeri mamy zarezerwowany Gorilla Tracking, dlatego też z Kabale zmierzamy w kierunku Kisoro. W Kisoro mamy szczęście - trafiamy na dzień targowy. Widok jest ciekawy, z okolicznych wiosek przyszło bardzo dużo kobiet ubranych w tradycyjne stroje. Miasteczko tętni życiem, szkoda tylko, że pogoda daje się we znaki, co kilkadziesiąt minut pada ulewny deszcz. Chcemy skorzystać z Internetu niestety jedyne miejsce gdzie prawdopodobnie byłaby taka możliwość jest zamknięte.
30.09 Kisoro - Ruhengeri
Nieszczególnie się wysypiamy, dzisiaj przypada akurat ostatni dzień ramadanu - Id al-Fitr a nasz hotel jest położony bardzo blisko meczetu, co chwila budzą nas głośne modlitwy. Idziemy na śniadanie po czy łapiemy moto-taxi do granicy. Trasa do granicy nie jest w najlepszym stanie a nasi kierowcy zupełnie nie dostosowują prędkości do warunków na drodze, na długo zapamiętam tą jazdę. Wyjazd a właściwie wyjście z Ugandy trwa krótko, zdecydowanie dłużej trwa załatwianie formalności po stronie ruandyjskiej, co więcej nie mają nam wydać reszty za wizy. Trochę to trwa zanim ktoś przychodzi z drobnymi dolarami. Idziemy z plecakami w kierunku wioski w poszukiwaniu transportu do Ruhengeri. Za chwilę podjeżdża minibus, który bardzo szybko się zapełnia i po niecałej godzinie jesteśmy na miejscu. Zatrzymujemy się w Tourist Rest House. Z okazji dzisiejszego święta banki są zamknięte i znowu musimy szukać sklepu, w którym ktoś wymieni nam pieniądze. Idziemy na Internet sprawdzić czy ORTPN nie przysłał nam potwierdzenia naszego Gorilla Tracking, niestety nic nie ma musimy więc na jutro zaplanować wizytę w ich lokalnym oddziale. Spacerujemy po miasteczku, poznany miejscowy chłopak znający angielski prowadzi nas na targ owocowo-warzywny, gdzie robimy zakupy. Wieczorem idziemy na mecze do Soccer Club - mini sali kinowej, jako jedyni Biali zwracamy uwagę swoją obecnością.