Australia
Przelicznik walut: 1$AU = 2,5zl Koszt: 45$/dzień/osoba
Sydney
Lądujemy o 5.30. Jest jeszcze ciemno, nic dziwnego, zima. Z lotniska łapiemy busa (9AU$/os), który rozwozi do dowolnych hoteli i schronisk. My wybieramy Travellers Rest w dzielnicy Kings Cross. Płacimy 18 AU$/os za pokój z piętrowym łóżkiem. Mamy szczęście, bo w pokojach wieloosobowych, w których mieliśmy zamiar spać, jest akurat tylko po jednym wolnym miejscu. Proponują nam wiec twin room w tej samej cenie.
Wszystko byłoby pięknie gdyby nie odkrycie, ze z klapy dużego plecaka ukradli nam telefon. Podejrzewamy, ze mogło się to stać na lotnisku w Tajlandii już po oddaniu bagażu. Jak mogło do tego dojść zastanawiamy się do tej pory. Zwiedzanie Sydney zaczynamy od spaceru po Ogrodzie Botanicznym położonym nad zatoka. Idziemy na cypel, z którego dobrze widać Operę. Później idziemy do samej Opery, nie decydujemy się jednak na jej zwiedzanie. Próbujemy wejść na Harbour Bridge, ostatecznie jednak nie udaje nam się dotrzeć do wjazdu na most. Postanawiamy zamiast tego popłynąć promem (6AU$/os) do Manly. W drodze możemy podziwiać Opere z wody. W Manly deptakiem dochodzimy do bardzo ładnej płazy. Mimo zimna sporo osób pływa na deskach surfingowych. Oglądamy zachód Słońca nad oceanem i wracamy do schroniska.
Następnego dnia pierwsze kroki kierujemy na Harbour Bridge, z którego roztacza się ładny widok nie tylko na Operę, ale tez na sporą część zatoki. Decydujemy się na wizytę w akwarium (22 AU$/os po zniżce z przewodnika po Sydney wziętego na lotnisku). Naprawdę warto. Rekiny i ogromne płaszczki w oceanarium robią na nas niesamowite wrażenie. Jest poza tym mnóstwo ryb, które widzimy pierwszy raz. Wieczór spędzamy spacerując po Chinatown.Nasz ostatni dzień w Sydney zaczynamy od wizyty w Powerhouse Museum (4,5 AU$/os po zniżce studenckiej i z przewodnika). Wahaliśmy się trochę czy iść ale okazało się, ze naprawdę warto. Muzeum jest ogromne i ma co najmniej kilkanaście tematycznych wystaw. Najciekawsza dla nas jest eksperiments, gdzie wiele rzeczy można dotknąć, powąchać, spróbować samemu jak cos działa. Trzy godziny upłynęły nam nie wiadomo kiedy. Jedziemy zobaczyć, opisaną jako jedną z najładniejszych w Sydney, Bondi Beach. Wieczorem próbujemy australijskiego piwa w bardzo obleganym Australian Hotel (16 AU$/2 duże piwa). Skuszamy się tez na pizze z grilowanym emu.
Ayers Rock
Odbieramy na lotnisku bagaż i ustawiamy się w kolejce do jednej z wypożyczalni - AVIS, w której mamy zarezerwowany samochód. Doszliśmy do wniosku, ze wynajęcie samochodu będzie tańsze (ok. 130 AU$) niż dojazdy autobusami, a przede wszystkim da nam swobodę, która przy naszej jednodniowej wizycie w takim miejscu jest niezbędna. Mila niespodzianka jest, ze dostajemy nowego, dwutygodniowego Holdena Astre. Radek początkowo ma problemy z przyzwyczajeniem się do lewostronnego ruchu i zmiany biegów lewa ręka. Nie jest jednak tak źle i tylko raz zjeżdżamy nie na ten pas co trzeba.
Meldujemy się w zarezerwowanym wcześniej schronisku (30 AU$/os w sali 20-osobowej) i jedziemy zobaczyć The Olgas. Zostajemy tu na zachód Słońca. Rano, jak większość osób, wstajemy przed 6 żeby zobaczyć Uluru w świetle wschodzącego Słońca. Jest bardzo zimno - do -3 stopni. Wychodzimy z samochodu na kilka minut żeby zrobić zdjęcia. Kiedy się trochę ociepla idziemy na 10 km spacer wokół Ayers Rock. Szanujemy wole Aborygenow i postanawiamy nie wchodzić na szczyt. Po niemal 25 godzinach spędzonych w sercu Australii lecimy do Melbourne.
Melbourne
Z lotniska dostajemy się Skybusem (13 AU$/os) do głównego węzła komunikacyjnego - Spencer Street Station. Tu przyjeżdża po nas Heidi - koleżanka poznana na trekingu w Chiang Mai. Jedziemy do mieszkania Ilony, u której mamy się zatrzymać. Wieczór i ranek spędzamy na przeglądaniu broszur o największych okolicznych atrakcjach. Jedziemy zobaczyć Queens Victoria Market. Spacerujemy po mieście podziwiając stare budynki. Zastanawiamy się nad zwiedzaniem biblioteki, wchodzimy jednak tylko do hallu zobaczyć jak wygląda. Jemy dosyć tani studencki obiad w centrum Hari Kriszna - Crossway (4,5 AU$/os), po czym idziemy zobaczyć, mieszczące się w budynkach z XIX w. centrum handlowe Arcade. Wieczorem pyszna kolacja u Heidi. Dzisiaj robimy sobie długi spacer po Royal Botanic Gardens, a później po dzielnicy chińskiej i greckiej. Szukamy potraw z mięsem emu albo kangura w restauracjach, nie udaje się nam jednak nic znalezc.Kolej na dzień pod znakiem Phillip Island. W Duck Truck wykupujemy jednodniowa wycieczkę na wyspę (75 AU$/os). Wyjeżdżamy z Melbourne tuz po południu. Pierwszy przystanek mamy przy mini zoo z lokalnymi zwierzętami. Możemy tu zobaczyć z bliska jak wygląda wombat, diabeł tasmanski, koala, kangur, emu i psy dingo. Karmimy emu i kangury. Karmienie emu wygląda boleśnie ze względu na duży dziob i zamach jaki bierze. W rzeczywistości to lekkie stukanie, trzeba tylko dobrze wyprostować dłoń żeby ptak nie uszczypną za skórę. Robimy objazd po wyspie - zajeżdżamy na piękne plaże, miejsce obserwacji fok. Pod wieczór jedziemy zobaczyć główna atrakcje wyspy - paradę pingwinów, które każdego dnia po zachodzie słońca wracają z oceanu do swoich gniazd na ladzie. Widok jest uroczy - malutkie pingwiny nagle wyłaniają się z fal i maszerują zwartą grupa. Szkoda, ze nie można robić zdjęć... Dzień bez większych atrakcji - uzupełniamy zaległości w relacjach, spacerujemy po pobliskiej plaży i ulicy handlowej w naszej dzielnicy. Dzisiaj kolejna wycieczka z tym samym biurem, tym razem nad Great Ocean Road (65 AU$/os). Wybieramy znowu najtańszą opcje i ponownie jesteśmy zadowoleni. Kierowca sporo nam opowiada o mijanych miastach i plażach. Widoki są piękne. Zatrzymujemy się żeby robić zdjęcia.
Kolejny cel to Fidżi!